Hej kochani ❤️
Kiedyś już czytałam tą książkę. Pamiętam, że wtedy nie spodobała mi się. Jednak postanowiłam dać jej drugą szansę i niestety, również nie przypadła mi do gustu. Mowa tu o "dzięki za każdy nowy ranek"
autor: Halina Pawlowska
wydawnictwo WAB
przełożyła Dorota Kania

"Chyba jesteśmy w niebie. Pod nami rozciąga się piękna okolica. Wzniesienia i góry. Trawa, lasy. Wszystko jest bujne, jasne, bez skazy. Wszystko drży w przejrzyście ostrym, czystym powietrzu. Niebieskie obłoki, żółte słońce, zielona ziemia. We wszystkim kryje się jakaś tajemnica. Jest tu także droga, wąska, zarośnięta zielskiem i pusta, prowadząca gdzieś daleko, daleko, hen poza horyzont..."

Po jakże świetnym i interesującym wstępie, lektura ze strony na stronę staje się coraz nudniejsza. Jak dla mnie fajny pomysł, ale zero jakiejkolwiek realizacji tego. Książka ma potencjał, ale niestety tylko to. Jak dla mnie autorka mogłaby z tej historii stworzyć coś pięknego, ale o czym jest "dzięki za każdy nowy ranek"?

Olena żyję w w niespokojnych czasach, w nieprzeciętnej rodzinie: najazdy krewnych z Ukrainy, ekscentryczny ojciec, klęska praskiej wiosny. Z strzępków informacji układa historię swojej rodziny. Czy ma przyrodniego brata, o którym nikt nie wspomina?

Z bratem Oleny dobry pomysł, lecz tragiczne poprowadzony. Autorka w ogóle nie budowała napięcia. Zero jakichkolwiek emocji. No ale nie zawsze człowiek dostaje tego co chce. Jak dla mnie, tak jak już wspomniałam zmarnowany potencjał.

Ostatnio wpadłam w jakąś "klątwę Sonieczki" jak to nazwała Ola. Czytam same gnioty, bo tak ta książka jest gniotem. Już wielokrotnie Wam wspominałam, że w każdej lekturze staram się znaleźć jakieś dobre, dające naukę fragmenty, tu niestety takich nie było.

⭐Moja ocena to 4/10⭐

Zapraszam Was o 18:30 czytelnicze podsumowanie marca i kwietnia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga